Podsumowanie sezonu ogrodowego

Podsumowanie sezonu ogrodowego

Uwaga to będzie post dla cierpliwych, którzy kochają rośliny, owady i wieś, a przynajmniej są wstanie długo na nie patrzeć i o nich czytać ;) 





 Gdybym miała wybrać jedną rzecz, która zdominowała ten rok, byłby to ogród. Wszystko inne zeszło na drugi plan, nawet budowa domu. Poświęciłam mu każdy weekend. A on podarował mi wiele radości, odrobinę smutku i mnóstwo cudownych smaków, zapachów, pięknych obrazów, przyjemnych dźwięków.  Dziś zarzucę Was zdjęciami, część z nich już widzieliście (tu lub na IG), ale skoro ma to być podsumowanie, trochę dla Was, trochę dla mnie, więc zobaczmy to jeszcze raz.
A wszystko zaczęło się w lutym, gdy posiałam pierwsze rośliny, głównie warzywa.


W domu rośliny pięknie rosły, tymczasem nastał marzec, a wraz z nim pierwsze kwiaty w ogrodzie.







Oraz zapowiedź owoców.


W kwietniu zaczęło się kwiatowe szaleństwo.








Które trwało też w maju.





Od samego początku, czyli od lutego, walczyliśmy z suszą, która (oprócz braku wody) przyniosła plagę mrówek, a za nimi mszyc. Kolejne nieszczęście dopadło nas właśnie w maju. Nie wiem skąd, ale przytargaliśmy opuchlaki. Najpierw zjadły truskawki, potem rozpełzły się po całym ogrodzie. Nie pomogły opryski nicieniami, ani inne naturalne sposoby (m.in. wrotycz), dlatego walczymy z nimi do teraz. Nie chcemy używać chemii, więc walka jeszcze potrwa.



W ten sposób straciliśmy wiele roślin, m.in. kosmosy, które przez chwilkę, w czerwcu były cudowne (truskawki o dziwo odbiły, ale owoców nie miały).



W tym czasie zaczęły też kwitnąć powojniki, liliowiec i dalie (te jeszcze dość nieśmiało).







W międzyczasie zrobiliśmy warzywnik (podniesioną rabatę, pisałam o tym TUTAJ), która zaczęła dawać pierwsze plony. Musieliśmy warzywa chronić przed słońcem. Jak już kiedyś wspominałam, nasza działka leży w specyficznym miejscu. Mamy klimat pustynny. Latem dnie są bardzo upalne, pada raz, dwa razy w miesiącu (jak dopisze szczęście). Niestety tylko lato jest upalne, wiosną długo utrzymują się, a jesienią szybko przychodzą przymrozki i zimne noce (w tym roku nawiedziły nas w maju i we wrześniu). Wówczas ścięło dalie, hosty, a nawet aksamitkę).


Dopiero pod koniec sierpnia zdjęliśmy osłony. 


Jeszcze w czerwcu posiałam kwiaty dwuletnie, oczywiście do doniczek. Wszystko zaczęło się od pragnienia posiadania naparstnicy. W jednym z marketów znalazłam kwitnącą sadzonkę, która kosztowała 38 zł! Nie mogłam sobie na nią pozwolić, więc kupiłam nasiona za 2 zł z kawałkiem. Teraz mam 40 naparstnic, jeszcze nie kwitną, ale ich liście pięknie zdobią jesienny ogród.  Wysiałam też łubin, złocienie, stokrotki, dzwonki, orliki i ostróżki (te ostatnie nie wzeszły).



W lipcu na dobre rozkwitły hosty, które nie miały szczęścia, bo pożarła je sarna, nasza sąsiadka (dosłownie, bo mieszka w akacjowym lasku, tuż przy naszej działce). Często ją słyszymy, ale pokazała nam się tylko raz. Za to regularnie się u nas stołowała, zjadła hosty, ziemniaki, rozchodniki i szczawiki.





A tu po wizycie naszej sarenki. :)






Znalazłam na nią sposób bez stawiania ogrodzenia czy elektronicznego pastucha - powiesiłam szmatki, które regularnie spryskuję perfumami do domu. Sarna najwyraźniej nie lubi tego zapachu, więc stołuje się gdzie indziej. :)
 Jeszcze w lipcu zakwitły mieczyki.




 W sierpniu królowały dalie.






Kwieciem obsypały się też dynie. Cześć kwiatów zjedliśmy. :)





Oczywiście większa część została dla trzmieli i pszczół.



W sierpniu zaczęliśmy zbierać większe plony z warzywnika. Zaskoczyły nas właśnie dynie (4 duże, 3 malutkie), pomidory (ok. 5 kilogramów), papryka, chilli, kapusta (biała i czerwona), marchew, pietruszka. Patison zagłuszony został przez krzak dyni, ale kilka owoców było, a groszek, fasola i sałata w ogóle się nie udały. 





Pojawił się też arbuz, choć nie zdążył urosnąć na tyle, by można było go zjeść. Może w przyszłym roku się uda. :)



Upojeni smakiem, zapachem i kolorami dochodzimy do września. Pięknie przyjęły się wysiane rośliny dwuletnie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku zakwitną.

 Tu z perspektywy. Widać też inne rośliny (zdjęcie z końca sierpnia).



Na kwiaty dwuletnich przyjdzie mi poczekać, za to zakwitły rozchodniki, pomimo tego, że pierwsze pąki zjadła sarenka.


We wrześniu i październiku bardzo obrodziły grzyby.



Zebraliśmy ok. 8 takich koszyków, tylko z naszej działki. Niestety czas grzybobrania przyniósł największe rozczarowanie. Nasz ogród ma charakter leśny,  chciałabym, by taki pozostał. Nie powycinałam drzew, nie równałam terenu, nie nawiozłam na całość żyznej ziemi. A tam gdzie las, dobrze rosną  grzyby. Jadalne i te, które ogrodowi dodają uroku. Nic tylko się cieszyć, myślicie?


Kupując działkę na wsi, marzyłam, by jej niczym nie grodzić, by nawet cienka siatka nie zasłaniała mi pięknych widoków. I to się udawało, aż do jesieni. Nasi sąsiedzi nie wchodzili na teren, podczas naszej nieobecności. Niepotrzebny był płot. Stoi tu drewniany domek, a w lesie rosną kwiaty, owoce, warzywa, krzewy, więc widać, że ktoś tu gospodaruje. Wszyscy (oprócz sarenki) to respektowali, ale nie grzybiarze. Buszują w lesie jak szarańcza (oczywiście nie wszyscy, żeby było jasne, od dziecka chodzę na grzyby i mam wielu przyjaciół grzybiarzy), ale są też tacy, którzy zrywają ogromne ilości mchów, by znaleźć gąskę (myślałam, że to dziki, dopiero sąsiad mnie uświadomił, że to robią ludzie), zostawiają śmieci (najczęściej butelki po trunkach wysokoprocentowych i papierki po słodyczach), krzyczą, wciąż się nawołując, stawiają auta wzdłuż drogi w całej wsi, często na czyjejś posesji. Nie omijają też naszego ogrodu, ponieważ rosną tam maślaki. Nie żal mi grzybów, bo starczy i dla nas, i dla innych, ale by je zerwać depczą po wszystkim. Totalnie zadeptali  derenia (malutki był, ale zdążył się przyjąć, wypuścił nowe listki, a teraz go już nie ma), połamali budleję, podeptali hortensję. Uwierzcie, zaczęłam marzyć o płocie, wysokim, bo sąsiadowi z sąsiedniej wsi przeskoczyli przez taki zwykły, metrowy, by zerwać prawdziwka czy podgrzybka. Tak więc zaczęłam marzyć - dwumetrowy płot, może z drutem kolczastym, jakaś fosa, ogromy żywopłot, by nie było widać grzybów...
Poprzestałam, czego i tak się wstydzę, na tabliczce "Teren Prywatny". Nie zniechęca totalnie grzybiarzy, ale odrobinę bardziej się pilnują. Wydaje się, że nareszcie patrzą pod nogi,  coraz mniej znajduję podeptanych roślin. Choć prawda jest też taka, że coraz mniej jest grzybów, więc i depczących nóg.



Zdecydowałam się zdjąć w ten weekend tabliczkę. Znów chcę być normalna, życzliwa wszystkim. Nie chcę czuć złych emocji, zwłaszcza myśląc o ogrodzie, który dotąd mnie uszczęśliwiał, pomimo różnych niepowodzeń. Ale wiecie jak to jest gdy ktoś cały rok walczy o przetrwanie roślin, najpierw z suszą, potem z mrówkami, mszycami, opuchlakami, cieszy się z każdego nowego listka, a na końcu wejdzie grzybiarz i roślinki podepcze? Jeszcze nie wiem co zrobię za rok. Jak mam ograniczyć zniszczenia wyrządzone przez grzybiarzy, a jednocześnie nie odgradzać się od normalnych ludzi i takich widoków?


Dzisiejsze podsumowanie to tylko niewielki fragment mojego ogrodu. Posadziłam o wiele więcej, ale to małe roślinki (jak ten nieszczęsny podeptany dereń), nie ma czego pokazywać, ale za rok... Będzie jeszcze piękniej!
Za rok będzie też dom, już niedługo rusza budowa bryły (fundament powstał w czerwcu), ale o tym następnym razem.

Cudownych widoków i samych dobrych emocji Wam życzę!

Edyta


DIY - doniczka ze skorupki jajka

DIY - doniczka ze skorupki jajka

Wiem, wiem... na trochę zniknęłam z blogosfery. Co się stało? Pochłonęło mnie życie zawodowe. Ponieważ pracuję przy komputerze, nieliczne wolne chwile wolałam spędzać z dala od niego. Z dobrych wieści mam jedną - "Cztery Kąty" znów są w sprzedaży! Po przerwie wyszły już dwa numery.



Do niedawna myślałam, że zostały mi po nich dobre wspomnienia i kubek na pędzle, a tu taka niespodzianka. :) Cieszę się podwójnie, bo oprócz ciekawych treści i inspiracji, których teraz (podczas budowy domu) bardzo potrzebuję, ponownie mam okazję współtworzyć ten magazyn. Okazuje się, że moje "Ostateczne pożegnanie z Czterema Kątami"(kliknij w niebieską treść)  nie było znów takie ostateczne. ;) W przytoczonym poście poruszam też inny temat - ekologii i samowystarczalności. Pisałam tam, że marzy mi się ogród, który oprócz doznań zmysłowych dawałby naszej rodzinie zdrowe jedzenie. Po roku mój wymarzony ogród powstał, a z pestek dyni, o których wówczas pisałam wyrosły wspaniałe owoce!

  
To niejedyne tegoroczne zbiory, ale o ogrodzie opowiem kolejnym razem. Tymczasem pokażę Wam jak rozmnażam rośliny doniczkowe, te, którymi cieszę się we wnętrzu. 
Jak wiecie kuchenne odpadki można wykorzystać na kompost, ale można również zrobić z nich... doniczkę! Ja wykorzystałam skorupkę jajka, by wyhodować nowego sukulenta.
Po zjedzeniu ugotowanego jajka, skorupkę dobrze wyczyściłam, a jej dno nakłułam szpilką. Tak przygotowaną włożyłam do kieliszka na jajka i wrzuciłam do wewnątrz drobny keramzyt.


Następnie dosypałam podłoże uniwersalne zmieszane z piaskiem.


Na wierzch położyłam urwany listek sukulenta.




Zaraz po posadzeniu podlałam spryskiwaczem. Później robiłam to systematycznie, co kilka dni.


 Za jakiś czas pojawiła się mała roślinka.


Która dość szybko rosła.


A kiedy jajeczna doniczka okazała się za mała, włożyłam roślinkę wraz ze skorupką do tradycyjnej doniczki. 



To bardzo dobry sposób na rozmnażanie roślin, bo zapewniamy im, oprócz miejsca, również nawóz, który w pierwszych dniach życia jest niezbędny.  Skorupki jajka można wykorzystywać na wiele sposobów. Potłuczone, rozsypane przy roślinach w ogrodzie odstraszą ślimaki (nie lubią chodzić po ostrych krawędziach). Można też rozgotować skorupki w wodzie i tym roztworem podlewać kwiaty, zarówno domowe jak i te w ogrodzie. Ja wykorzystuję do podlewania również wodę po gotowaniu jajek. Już nie wylewam jej do kanalizacji, zwyczajnie mi szkoda pieniędzy, bo wody do podlewania u nas idzie bardzo dużo, a ta od gotowania jajek jest dodatkowo wzbogacona o cenne substancje. Taki nawóz jest najlepszy dla roślin, które lubią wapienne podłoże, np. łubin ogrodowy, ciemierniki, piwonie czy pomidory i ogórki. 
O tym co jeszcze możemy wykorzystywać z kuchennych odpadków w uprawie roślin domowych i ogrodowych będę co jakiś czas pisała, ponieważ uważam, że warto wykorzystywać wszystko co ma się pod ręką, by produkować mniej śmieci, a jednocześnie mieć darmowy, naturalny nawóz. :)

Piszcie co u Was słychać. Jutro pozaglądam na Wasze strony, tymczasem miłego wieczoru życzę!

Edyta
Gotowanie zgodnie z zasadą zero waste

Gotowanie zgodnie z zasadą zero waste

Mam nadzieję, że mi wybaczycie jeśli jeszcze przez chwilę zostanę przy tematach ogrodowych. Tym razem będzie ogród od kuchni, czyli jak zmieniło się moje gotowanie odkąd uprawiam warzywa i owoce - nie tylko na wsi, również w mieście, na balkonie.



Dlaczego warto uprawiać warzywa i owoce?

Przez wiele lat wierzyłam, że jedzenie warzyw jest dobre dla naszego zdrowia, ale ostatnio tyle się słyszy o chemii, która stosowana jest podczas ich wzrostu. Czy to prawda? Rozmawiając z rolnikami, myślę, że to prawda, że mało jest upraw ekologicznych, bo to jest trudne i bardzo drogie. Więc lejemy wszystko chemią. A potem się słyszy, że ta czy tamta sieciówka wycofuje kapustę, sałatę, pomidory, bo przekroczone w nich było stężenie pestycydów czy innych środków. Niestety polityka naszego kraju jest coraz bardziej liberalna w stosunku do używania chemii. Nie ma co ukrywać - dużo można. Więc jeśli chcemy jeść zdrowo musimy zadbać o to sami, oczywiście o ile mamy ku temu warunki. Jeśli nie mamy, możemy zawsze poszukać zaufanego źródła. Mieszkając w mieście myślałam, że to nie dla mnie. Nie mam nikogo w rodzinie, kto uprawia ogród użytkowy, więc kupowałam warzywa na rynku lub w marketach. Teraz wiem, że w wielu małych gospodarstwach są nadwyżki warzyw, które zostają z upraw na potrzeby własne mieszkańców wsi. Wystarczy wybrać się za miasto, zapukać do jednych czy drugich drzwi i zapytać czy mają coś na sprzedaż. Nas od razu poinformowano, gdzie kupimy jajka, gdzie mleko. A teraz nawet wymieniamy się warzywami. :) To znaczy ja daję sadzonki, a sąsiadka swoje plony ;)

Trudy związane z uprawą roślin 

Nie będę ukrywała, że uprawa jest trudna, zwłaszcza gdy ma się tylko balkon (bardzo słoneczny) lub ogród niemalże na pustyni, i bywa się tam raz w tygodniu. Rośliny na balkonie codziennie podlewam. Często je też nawożę, ale tylko nawozami naturalnymi (gnojówką z pokrzyw, obornikiem, humusem). O tym co uprawiam na balkonie pisałam TUTAJ, więc nie będę się powtarzała, ale pokażę Wam postępy uprawy.





Na balkonie łatwo zapanować nad roślinami, bo codziennie mogę sprawdzać co u nich. Gorzej jest w ogrodzie na wsi. Najbardziej doskwiera im brak wody i nadmiar palącego słońca. Część roślin totalnie uschła podczas naszej nieobecności. Zbudowaliśmy sobie wyniesioną rabatę. Pokazywałam ją TUTAJ. Niestety w jej pobliżu nie było dużych drzew dających cień, więc rośliny walczyły o przetrwanie. Od razu pojawiły się mrówki a wraz z nimi mszyce. Tak pozbyliśmy się bobu. Niedawno wpadliśmy na pomysł, by całą grządkę przykryć białą agrowłókniną - to był strzał w 10! Woda nie wyparowuje tak szybko, a słońce pada na rośliny w postaci rozproszonego światła.


Warzywa pięknie się rozrosły. A że nie mamy takich szkodników jak ślimaki czy motyle bielinki (to akurat zasługa braku wody), więc mają piękne liście, i to one mnie natknęły do...

Wykorzystaj wszystko co daje Ci ogród

... właśnie do wykorzystywania wszystkiego. Bo jak już włożysz tyle pracy w uprawę kalarepy od nasiona, to nie masz serca wyrzucać większej jej części, czyli liści. Już dawno jem liście rzodkiewki, tej, którą uprawiam na balkonie. Wczoraj patrząc na kalarepę postanowiłam zrobić z nią to samo. Oczywiście nie tylko ja na to wpadłam. Od razu znalazłam w internecie artykuł o tym ile cudownych wartości mają te liście i co można z nich zrobić. Ja zrobiłam zupę.


Była smaczna, chociaż następnym razem mocniej posiekam liście, bo są dość twarde i długo się gotują, i dodam gotowane jajko. W ogrodzie oprócz warzyw i kwiatów, które sami siejemy czy sadzimy można znaleźć też chwasty. U mnie, między innymi, zakwitły chabry i dzikie bratki.



Pomyślisz: "Wypielić!" Co to, to nie! Zrobiłam z nimi sałatkę. :)


 Może nie podniosły one wartości smakowych dania, ale z pewnością wzrosła jego wartość odżywcza i atrakcyjność wizualna. :) Zanim więc coś wypielisz, zajrzyj do internetu, a nóż widelec (nomen omen), można to zjeść. Niech żyje "zero waste"! Mój kochany mąż cierpliwie znosi moje eksperymenty kulinarne (choć pokrzywy odmówił). Często tylko przebąkuje, że jesteśmy trawożercami. :) Tyle tylko, że dobrze nam z tym.

Ogród ekologiczny


Działka zaskakuje nas nie tylko nowymi smakami, również obrazami. W sobotę po przyjeździe ujrzeliśmy mnóstwo mew śmieszek nad polem.


Latały one nad naszym zielonym "morzem", drzewa szumiały jakby niedaleko było prawdziwe morze, czuliśmy się jak na wakacjach. Czy nie o to w tym wszystkim chodzi?
Pytanie brzmi: skąd u nas mewy, dlaczego przyleciały? Odpowiedź jest prosta - znalazły mnóstwo jedzenia.
W naszych rejonach rolnicy rzadko używają chemii, więc szybko pojawiają się szkodniki. W zeszłym tygodniu na zbożu sąsiada było pełno chrząszczy. Podobne były do stonki, tylko brązowe. W tym tygodniu przyleciały mewy i chrząszczy szybko zrobiło się niewiele. Myślę, że za tydzień nie będzie ani mew, ani szkodników. Bo taka jest natura, dba o równowagę. Dlatego warto jej słuchać, nie używać chemii w ogrodzie, a już z pewnością nie profilaktycznie. Jest tak dużo innych sposobów. Dzięki takiemu podejściu długo będą nas cieszyć takie obrazy jak mewy nad polem czy pszczoły, motyle i trzmiele wśród kwiatów.




Może wówczas i nasze dzieci wypatrzą pazia królowej latającego na działce sąsiada (przepraszam za nieostre zdjęcie, ale był zbyt szybki jak dla mnie :)



Ja co prawda straciłam bób, bo go nie opryskałam, ale udało mi się uratować borówkę amerykańską - gnojówka z pokrzywy skutecznie odstraszyła mszyce. :) Krzaczek miał już bardzo poskręcane listki, co jeszcze możecie dojrzeć na zdjęciu. Nie wiem tylko co zrobić z mrówkami, bo na nie nic nie działa. Może macie sprawdzone metody?


Ekologicznie pozdrawiam,
Edyta
Gdzie jesteś? W ogrodzie!

Gdzie jesteś? W ogrodzie!



Taką tabliczkę sobie namalowałam. Pomysł powstał z tęsknoty właśnie za ogrodem. Te kilka godzin w tygodniu to tak mało. Zawsze jak stamtąd wyjeżdżamy, to serce mi się kraje. Tłumaczę sobie, że i tak mam szczęście, że inni nawet tego nie mają, ale tak chciałabym skraść jeszcze kilka chwil, by móc pobyć z moimi roślinami. Za mało czasu im poświęcam, więc ogród jeszcze nie przypomina prawdziwego ogrodu, o jakim marzę. To wciąż pole z samosiejkami i wielką plażą po koparce.


Ale coś się zaczyna dziać. Pięknie wyglądają truskawki. Mają ozdobne, różowe kwiaty, więc poletko przypomina rabatę kwiatową.



 Rosną warzywa, marnie, bo podlewamy je raz w tygodniu, ale żyją. :)


Zakwitł powojnik, prezent od syna. Posadzony w tym roku. 


Niestety nie zdążyłam pomalować podpórki. Teraz już tego nie zrobię, bo mocno się jej uchwycił i pojawiły się kolejne pąki. :)


Powstaje coś na kształt rabat.
Tu sukulentowa, jeszcze nie wypielona i nie całkiem skończona. 


Obok rozchodników okazałych posadziłam rojniki. 


A tu rabata biało-zielona. Nawet zakwitła jedna kokoryczka.


Jak już pisałam nasz ogród przypomina pustynię. Tu naprawdę rzadko pada. By zmienić nieco klimat marzy mi się malutki staw, ale póki co...
... rośliny wodne rosną w wanience. Z tego "jeziorka" chętnie korzystają owady i ptaki. Lubią tu przylatywać na drinka ;) Dlatego pływają w nim korki do butelek na wino, na takiej "łódeczce" mogą sobie usiąść i bezpiecznie się napić. Co tydzień wymieniam wodę, by miały świeżą. Tu przed wymianą.


 

Jest jeszcze coś, co bardzo mnie cieszy - to nasza choinka. To był prawdziwy eksperyment. Kupiłam na Boże Narodzenie świerk w donicy. W domu stał krótko, zaledwie kilka dni. Do wiosny przeczekał na balkonie. Później posadziliśmy go w ogrodzie i to my czekaliśmy na znak, czy się przyjmie. Długo czekaliśmy, ale nie zawiódł nas. :)


Po przekwitnięciu kwiatów cebulowych zrobiło się pusto, więc by w ogrodzie coś kwitło kupiłam dwa kosmosy podwójnie pierzaste. Ale co to są dwa kwiatki na 2 tysiącach m kw.? :( 
Nie wyobrażam sobie jednak kupna 10, 20 szt., to były koszt 60-120 zł. I to kwota wydana na jeden gatunek, który by zagospodarował malutki fragmencik ogrodu, a gdzie reszta?


Dlatego postanowiłam wysiać nasiona. Prawda, te kwiatki zakwitną dopiero w przyszłym roku, ale warto poczekać. Między innymi posiałam moje ukochane łubiny. Teraz to łubineczki, mają takie urocze małe listki. We wrześniu posadzę je do ogrodu, a w przyszłym maju lub czerwcu powinny zakwitnąć.


Uwielbiam je, dlatego pojawiły się na tabliczce "Jestem w ogrodzie".


 
Za rok będzie pięknie... A tymczasem pozdrawiam Was naszym przyszłym widokiem z salonu, tu prawie nic nie trzeba zmieniać. :)


To jego wiosenna odsłona, jesienną mogliście zobaczyć TUTAJ

Edyta
Copyright © Jabłoniee , Blogger