niedziela, 30 września 2018

Jak zrobić dekoracje z dyni?

W tym roku szczęśliwie się złożyło i dostałam kilka dyń. Część przetworzyłam, ale dwie przeznaczyłam na dekoracje.


A wszystko zaczęło się od katalogu "Inspiracje Tesa", który dostałam w prezencie. Jest tam mnóstwo pomysłów na dekoracje w kolorze złotym.


Poszłam więc tym tropem, a że mam jeszcze złotą farbę, więc postanowiłam ją wykorzystać.


Jedną dynię pomalowałam właśnie na złoto, a drugą na biało. Z białej zrobiłam doniczkę na sukulenty.




W ładną pogodę będą zdobić balkon. A gdy zacznie padać wrócą do domu.



A jesień w ten weekend rzeczywiście była złota. Na wsi kolory były zachwycające, zwłaszcza tuż przed zachodem słońca.


Ptaki  pożegnały nas pięknym kluczem, który też mienił się na złoto.


Szkoda lata, ale jesień i zima też mają swoje uroki, więc nie ma co narzekać, a w zamian cieszmy się chwilą :)

Pozdrawiam, 
Edyta

poniedziałek, 17 września 2018

Urban Jungle w moim domu

Od dziecka uwielbiałam palmiarnie. Pamiętam, że w dzieciństwie zwiedziłam ich całe mnóstwo i wciąż było mi mało, więc przy okazji pobytu w Katowicach nie mogłam odmówić sobie spaceru po palmiarni w Gliwicach. Oto co tam podziwiałam.

 



Okazało się, że wiele roślin, które rosną w palmiarni mam w domu, ale nie są (niestety) aż tak okazałe.
Palmiarnia:


I te w domu.

Palmiarnia.

I ten w domu.


Bananowiec jest u mnie od niedawna. To jest "kwiatek uratowany", tak mój mąż nazywa zwiędłe badyle, które znoszę do domu. Cóż, często w dyskontach stoją w kącie rośliny, których nikt nie chciał kupić. Wyschnięte, powiędłe, czekają już tylko na to by je wyrzucono. Kiedy znajdę takiego kwiatka i uznam, że ma jeszcze szansę, kupuję go. Tak było między innymi z bananowcem. Nie przewidziałam tylko, że tak szybko się odrodzi i przybierze takie rozmiary.  W palmiarni rozpoznałam wiele innych gatunków, które mam w domu - drzewko kawowe, araukarię wyniosłą, helixine (rośnie u mnie w słojach), oplątwy, paprocie, bluszcze...

Pomału brakuje na miejsca na kwiaty, zwłaszcza na podłodze i parapetach. Dlatego, te które mogę wieszam na ścianach lub suficie.

I tak oto, zupełnie przez przypadek, moje mieszkanie wpisuje się w modny trend - Urban Jungle :) 

Może kilka słów o samym stylu. Jak pewnie pamiętacie pojęcie "miejska dżungla" odnosiło się nie do zieleni, a raczej do betonowych i asfaltowych połaci ziemi, które powstały wraz z rozwojem miast. Miało zdecydowanie zabarwienie pejoratywne, czasem odbierane było też jako zjawisko walki o przetrwanie w miejskim zgiełku. Jednak pojecie "urban jungle" zmieniło swoje znaczenie dzięki parze - Igorovi Josifovic i Judith Graaff, i ich książce "Urban Jungle", w której promują życie wśród zieleni i dekorowanie wnętrz (nie tylko prywatnych) roślinami. 

Oczywiście nie oni pierwsi wpadli na ten pomysł. Jak wiemy nasi przodkowie już dawno otaczali się roślinami. Często przy pałacach powstawały ogrody zimowe, a i w samych wnętrzach stały donice z kwiatami. Oj, jak chciałabym taki ogród zimowy. Specjalnie wybrałam taki projekt domu na wieś, by w przyszłości dość łatwo dało się zrobić przydomowy ogród za szkłem (ale to już inna historia). Zawsze o nim marzyłam. I choć na realizację przyjdzie mi poczekać jeszcze kilka lat, to i tak już się cieszę. Ja swoje zamiłowanie do roślin mam w genach - moja prababcia, a później mama w salonie miały prawdziwą dżunglę. Mam po prababci jedną roślinę, którą sukcesywnie odmładzam (tak, tak, inni po babciach mają meble czy porcelanę a ja mam kwiatka). Widać go po prawej stronie zdjęcia. Teraz nie wygląda najładniej, bo Azar sukcesywnie mi go podgryza.



Tymczasem oprócz żywych roślin mój miejski salon zdobią jeszcze zielone rysunki. Niedawno powstał nowy - zainspirowana roślinnością w palmiarni namalowałam liść młodego bananowca.




Zdecydowanie mogę powiedzieć, że "zielono mi", nietrudno też u mnie zagrać w zielone ;)

Pozdrawiam,
Edyta

wtorek, 11 września 2018

Wiejskie opowieści i metamorfoza stołka

Miał być post o moim wyjeździe do Katowic, ale narobiłam tam tyle zdjęć, że nie umiem się zdecydować co Wam pokazać. Tak więc znów padło na wieś :)
Pomału, wciąż nieśmiało nasza wieś zmienia barwy, na razie na delikatne odcienie ni to różu ni wrzosu, zbyt subtelne by móc je nazwać.


Nawet niebo ma nieco inną barwę.


Słońce zachodzi już nie nad polem a nad lasem, więc szybciej robi się szaro.


 Nie tylko przyroda szykuje się do zimy, ludzie również.


My zbliżającą się jesień odczuliśmy siedząc na tarasie wieczorem, wciągu dnia temperatura była jeszcze wysoka, a gdy tylko słońce skryło się za lasem, przyszedł chłodek, który wygnał nas do domu, do miasta. Jednak zanim to nastąpiło spotkaliśmy swoich nowych sąsiadów. Kupili kawałek ziemi graniczący z naszą działką pół roku przed nami. Gdy my pierwszy raz przyjechaliśmy na wieś, na ich działce leżało mnóstwo ściętych drzew. Pamiętam jak zrobiło mi się wówczas przykro. Od pośrednika usłyszeliśmy, że ich działka podobnie jak nasza w 1/2 była porośnięta sosnami i czeremchą. Jednak tuż po zakupie wszystko (no prawie) wycięli.
Jak zobaczyłam sąsiadów na działce akurat coś sadzili, pomyślałam, że to świetny moment na poznanie ich. Podeszliśmy z mężem, przedstawiliśmy się i po dosłownie 5 minutach rozmowy usłyszałam: "Powinniście powycinać te drzewa, póki są tak małe, że można to zrobić!" Aż mi ciarki przeszły po plecach - wiem, że sosny urosną, wiem, że zmienią krajobraz, ale nie umiem sobie wyobrazić, że je ścinam. Po to wyprowadzam się na wieś by otaczały mnie drzewa, by budził mnie śpiew ptaków, mieszkających w ich konarach. Marzy mi się, że może jakiś mały jeżyk mnie uszczęśliwi i zamieszka pod moimi sosnami, a czeremcha zawsze, jak w tym roku, będzie rodzić takie piękne owoce i to dwa razy w sezonie, bo na działce mamy odmianę wczesną i późną.


Próbowałam wyjaśnić to sąsiadowi, ale popatrzył na mnie jak na wariatkę, więc dałam spokój. Po jakimś czasie spytałam co sadzili. Tym razem sąsiadka odpowiedziała, że jakieś owocowe krzaczki, ale zaraz potem się poskarżyła, że wszystko co do tej pory posadzili im uschło. Już w domu rozmyślałam nad tym -  właściwie to nic dziwnego, że im wszystko uschło, a nam prawie wszystko się przyjęło - moje nowe rośliny rosną w otoczeniu starych, już zastanych, które chronią je przed wiatrem i słońcem, a ich muszą rosnąć na pustyni - trudno w takich warunkach dać sobie radę, zwłaszcza, że lato w tym roku było wyjątkowo ciepłe i suche.
Na koniec opowieści o wsi pokażę Wam jakie zbiory czeremchy miałam w ten weekend. Zerwałam też pierwszą pigwę :) (figa i reszta to nie zbiory z mojego ogródka :))).


Nie zamęczam Was już moimi wiejskimi opowieściami. Żeby nie było, że nic nie robię tylko na wsi siedzę, pokażę odnowiony stołek. Wyglądał tak:


Po oczyszczeniu, lekkim szczotkowaniu,  namalowaniu wzorów i zawoskowaniu białym woskiem wygląda tak:



Miłego popołudnia i wieczoru,
 Edyta
PS. Odpoczywajcie jak mój Azarek.



Ceramiczne początki

 Aż trudno uwierzyć, że mija właśnie pół roku odkąd zapisałam się na warsztaty ceramiki. To jest coś o czym zawsze marzyłam, ale nigdy nie b...