środa, 31 sierpnia 2011

Szkolne szaleństwo


Wypada mi dzisiaj  Was przeprosić za to, że nie wstawiłam obiecanego zdjęcia  domku, o którym pisałam w zeszłym tygodniu. W  piątek zaczęło się dla mnie zakupowo-szkolne szaleństwo. Z trojgiem dzieci nie jest proste rozpoczęcie roku szkolnego. 
 Najmłodszy (pierwszoklasista) plecak chciał koniecznie ze Scooby doo. Znaleźć taki, aby jakość była korzystna względem ceny zajęło nam kilka dni i kilka galerii… Do niego wyposażenie musi pasować, więc poszukiwania rozszerzyliśmy o piórnik, linijkę, ołówek, temperówkę a nawet gumkę do mazania z tym samym motywem…
Starszy syn zmienił styl na skate,a, więc rozpoczęły się przymiarki odpowiednich butów, spodni, koszulek, bluz i czapki z płaskim daszkiem (kolejne kilka wizyt w różnych galeriach).
Córka na zakupy nie chce jeździć z braćmi, to skutkuje dublowaniem wizyt w poszczególnych centrach handlowych. Na szczęście książki zamówiliśmy przez internet (dotąd nie przyszły). Kiedy myślałam, że wszystko mam już za sobą, w przeddzień wielkiego dnia, syn oświadczył, że biała koszula z zeszłego roku ma za krótkie rękawy! Kolejna runda po galeriach. Jak ja nienawidzę zakupów!
Pozbawiona sił i środków finansowych, przypomniałam sobie, że nie zajrzałam na bloga.
Tak więc wstawiam zdjęcia małego, białego domku, a jego historię opiszę innym razem.



czwartek, 25 sierpnia 2011

Morze

Tak jak już wspominałam, udało nam się wyjechać w ostatnią, w te wakacje, podróż nad morze. Zapewne doświadczyliście również zdenerwowania, podczas jazdy po polskich drogach. Trasa Warszawa – Trójmiasto cała w remoncie… Chociaż od maja tego roku, kiedy miałam wątpliwą przyjemność podróżowania nią i tak się poprawiła. Brawo dzielni drogowcy! Pogoda no cóż też nie rozpieszczała, choć w swej dobroci zaszczyciła nas kilkoma promieniami słońca, oczywiście pod warunkiem, że nie było mnie akurat na plaży.  To dość dziwna historia, ale gdy tylko pojawiam się na plaży to chowa się słońce. Mówią, że dobrym ludziom ono świeci. Wolę nie zastanawiać się nad prawdziwością tego przysłowia, bo sami wiecie co z tego wynikłoby J
Mimo tych niepowodzeń sam pobyt uważam za niezwykle udany, ponieważ połączyliśmy przyjemne z jeszcze przyjemniejszym i odwiedziliśmy rodzinkę. Zawsze przy takich okazjach jest czas na rozmowę i wyminę doświadczeń, a było co wymieniać, bo gospodyni, u której stacjonowaliśmy, jest zapaloną dekupażystką i w swoim domu ma wiele pięknych przedmiotów. Przekonałam się na przykład, że jeśli dobierze się odpowiednią serwetkę, to nie trzeba malować przedmiotu kolorową farbą, tylko wystarczy go pomalować bezbarwnym lakierem, a efekt jest naprawdę cudny. Muszę to niebawem wypróbować. Wymieniłyśmy się również serwetkami.  Nowe możecie zobaczyć w domowej kolekcji serwetkowej.
Jak zwykle z takich wypraw przywieźliśmy mnóstwo skarbów. Oprócz serwetek, znalazły się tam kamienie, muszle, piórko, a nawet patyk. Skłoniło mnie to do dokończenia zaczętego już dawno wiaderka, które stało się miejscem na przechowywanie pamiątek z podróży.

Oczywiście zaraz po powrocie pełna energii i nowych pomysłów wzięłam się do pracy. W jej wyniku powstał śliczny domek, który pokażę Wam jutro.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Pasja, która doprowadza do pasji…


Niestety szewskiej pasji, ale od początku.
Zawsze uważałam, że każdy powinien mieć w życiu pasję. Jedną rzecz, która nigdy go nie nudzi i do której może uciec, gdy szarość dnia codziennego go przytłacza. Ten pogląd wpajałam moim dzieciom w przekonaniu, że chcę dla nich jak najlepiej. I udało się, każdy z nich ma jakieś zainteresowania i choć ciągle są na etapie poszukiwań, przy pewnych pasjach trwają.
Tak jest w przypadku mojego średniego dziecka, który podobnie jak jego tata, jest zapalonym kibicem żużlowym.  I tu pojawia się moja, szewska pasja, bo wyobraźcie sobie, że od wiosny do jesieni wszystko podporządkowane jest kolejkom żużlowym. Prawie co drugą niedzielę jest mecz, na który moi mężczyźni jadą po kilkaset kilometrów. Między tymi meczami oglądają w telewizji ligę polską, szwedzką i angielską. Wszelkie wyjazdy wakacyjne musimy planować między meczami.  Niestety nie mogę nic mówić, bo przecież dobrze jak dzieci się czymś interesują, no nie? Lepiej niech ogląda jak jeżdżą inni niż miałby sam ścigać się na motorach…Tak więc, jak powinna postępować  dobra mama, wspieram go i oddając się swojej pasji (tym razem prawdziwej) zrobiłam mu sekretarzyk na biurko w kolorach ulubionej drużyny.

A w tą niedzielę odwołali mecz (ha!) i udało nam się wyjechać nad morze. O tym napiszę następnym razem.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Hiobowe wieści


Trochę czasu minęło od mojego ostatniego wpisu, ale nie mogę z siebie wykrztusić nic optymistycznego.  Hiobowe wieści dopadają mnie zewsząd, a jednym z założeń tego blogu jest jego optymistyczny charakter.
Najgorsze jest to, że w pracy nad zdobieniem też nic mi nie wychodzi. Serwetki się marszczą, lakier zacieka, za gęsty klej zostawia widoczne ślady.
Postanowiłam skupić się na czymś innym. Zrobiłam na blogu galerię moich przedmiotów oraz  serwetek, które zdążyłam uzbierać podczas mojej przygody z decoupage.
Zapraszam do oglądania!
Tym czasem pokażę Wam jedną z moich starych prac. Talerz powstał jako jeden z pierwszych ozdobionych przeze mnie przedmiotów, więc choć pomysł fajny, wykonanie takie sobie J


piątek, 5 sierpnia 2011

Muuuuu...

Podróż z dziećmi to prawdziwe wyzwanie. Każdy rodzic radzi sobie jak może. My często urządzamy zawody w liczeniu krów. Kto pierwszy zobaczy zwierzę to dodaje do swojego „stada”, wygrywa ten, który na końcu podróży ma najliczniejsze stado.
Zabawa jest prosta, a zabija nudę, czasem bawi (jak ktoś pomyli bociana z cielakiem), czasem wzbudza zażarte spory, a czasem inspiruje…






środa, 3 sierpnia 2011

Mały dyplomata


Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy w każdej sytuacji wiedzą co powiedzieć. Nie jest wstanie ich zaskoczyć żadne pytanie i potrafią odeprzeć wszystkie słowne ataki. Ja niestety najczęściej plotę co mi ślina na język przyniesie i borykam się później z konsekwencjami własnych słów. Jestem taką mistrzynią w tym względzie, że nie pomogły mi nawet półroczne zajęcia z retoryki i erystyki.
Tym bardziej dziwi mnie fakt, że mój potomek (krew z krwi i kość z kości) już od najmłodszych lat wiedział co powiedzieć i jak wpłynąć na innych. Zawsze muszę się wdawać w dyplomatyczne spory jak tylko chcę mu narzucić swoją wolę (pewnie nie ja jedna mam takie problemy).
Pewnego dnia próbowaliśmy sześciolatka ubrać w jego znienawidzone jeansy. Zdesperowany tata zachęca łobuza:
- Proszę ubierz te spodnie, będziesz ładnie wyglądał!
Malec nie zastanawiając się ani chwili odpowiada
- Tato! Wygląd to nie wszystko!
Innym razem zasiadamy całą rodziną do obiadu. Mały od razu krzyczy, że nie będzie jadł pomidorów, bo ich nie lubi. Zdenerwowana starsza siostra mówi:
- Ty nic nie lubisz!
- Lubię! - krzyczy malec.
- Tak? To wymień warzywa, które lubisz.
Mały chwilę myśli, po czym odpowiada:
- Hmmm… porozmawiajmy o owocach.

No cóż jedni się z tym rodzą, a inni lepiej niech milczą.

Zamiast dużo mówić zrobiłam kilka prezentów dla naszych milusińskich:







Ceramiczne początki

 Aż trudno uwierzyć, że mija właśnie pół roku odkąd zapisałam się na warsztaty ceramiki. To jest coś o czym zawsze marzyłam, ale nigdy nie b...