poniedziałek, 26 listopada 2018

DIY - obraz z mchu

Zanim przejdę do posta pochwalę się wieściami ze wsi - mamy pozwolenie na budowę! Jestem przeszczęśliwa. :) Okazuje się, że urzędy mogą być sprawne i przyjazne, my nie czekaliśmy nawet wyznaczonego czasu :) A teraz do rzeczy:

Zrób to sam - panel z mchu


Zima to czas kiedy niemal wszystkim brakuje zieleni. Ja mam na to sposób - mój dom zapełniam roślinami. Zresztą, dobrze o tym wiecie :) Niestety brakuje mi miejsca na kolejne kwiaty, zwłaszcza w sypialni, gdzie mieści się nie tylko łóżko, ale i biurko, regały z książkami, komoda, itd., itd. Ponieważ niedawno kupiłam sporą ilość mchu chrobotka, postanowiłam jego nadmiar wykorzystać na dekorację.


Jak zrobić taki zielony obraz z mchu?


Przygotuj: drewniane pudełko bez pokrywki (moje to pozostałość po zestawie kosmetyków), siatkę hodowlaną (u mnie to pozostałość po mojej fascynacji dekoracjami z siatki), sekator (powinny być cążki do cięcia metalu, ale je zgubiłam, pewnie zostały na wsi), taker tapicerski, nożyczki i oczywiście mech chrobotek.


1. Z siatki wycinamy kwadrat, każdy jego bok powinien być mniej więcej o centymetr dłuższy z każdego boku pudełka.


2. Następnie wkładamy siatkę do pudełka zawijając jej boki do wewnątrz. Z każdej strony przymocowujemy ją takerem (wystarczy zszywka na bok).


3. Następnie utykamy mech w oczka siatki. Jeśli dany kawałek mchu jest za długi skracamy go nożyczkami.


I to już, dekoracja gotowa! Można ją powiesić na ścianie lub ustawić na półce.



Co to jest mech chrobotek?

To tak naprawdę porost, który rośnie w kilku miejscach Europy, m.in. w Polsce. U nas jest pod ochroną, więc nie wolno go zbierać. Na szczęście chrobotek dostępny jest w wielu sklepach, a do tego jest tani (około 6 zł/100 g). Nie ma co szukać go w lesie i niszczyć przyrodę, szczególnie, że naturalny nie ma takich pięknych kolorów - barwy to efekt farbowania. Kupiony mech jest również zaimpregnowany, najczęściej gliceryną, dlatego długo zachowuje ładny wygląd. Po tych zabiegach mech nie jest już żywą rośliną, nie potrzebuje zatem żadnych prac pielęgnacyjnych - nawożenia, podlewania (wystarczy mu powietrze o wilgotności około 40 %, by zachował jędrność). Chrobotek działa jak osuszacz i nawilżacz powietrza w jednym - pochłania nadmiar wody z powietrza, a gdy we wnętrzu robi się za sucho - oddaje ją. Jak widzicie nasz bohater ma same zalety, więc dekorujcie nim i swoje domy. :)

Buziaki,
Edyta

PS. A tak naprawdę cała afera o to, że moja krowa potrzebowała pastwiska, hi, hi.

niedziela, 18 listopada 2018

Koń na glinianych nogach

Ostatni post był o tym jaką cenę musimy płacić za marzenia. Jakie one by nie były, uważam, że warto marzyć. I warto dążyć do ich spełnienia, może nie za wszelką cenę, ale jeśli nie jest zbyt wysoka zapłaćmy ją. Wiem sama po sobie, że warto. Po raz kolejny przekonałam się o tym dzisiaj. Zaskoczeni przymrozkiem czym prędzej wybraliśmy się na wieś otulić nasze nowo posadzone roślinki. Otulałam je włókniną i myślałam tylko o tym, żeby zima już minęła i żebym mogła odwinąć moje krzaczki, które pod ciepłym wiosennym słońcem znów rozwiną liście, zakwitną, zaowocują... Gdyby moje marzenie już się spełniło i dom już tam był, mogłabym po skończonych pracach ogrodowych usiąść przy kominku z kubkiem gorącej kawy...  a tak zmarznięci, zmoknięci i głodni wracaliśmy czym prędzej do Warszawy :( Gdyby był dom moglibyśmy jeździć na wieś również zimą, a ta nie byłaby już taka straszna.
Tak, warto marzyć i dążyć do ich spełnienia :)
W ostatnim poście obiecałam też, że pokażę konia. Oto on:



 



Zdjęcia zrobione są przy sztucznym świetle, ale mam nadzieję oddają istotę ulepionych zwierząt. Nietrudno się domyślić, że inspiracją był krajobraz wiejski ;) Wiem, wiem, zafiksowałam się, ale lubię tę moją fiksację :)
Konik nie chciał się trzymać w pionie, więc musiałam mu włożyć metalowe druciki w nogi. To moje pierwsze próby z masą plastyczną. Uczę się metodą prób i błędów. Już wiem, że po wyschnięciu figurka wygląda zupełnie inaczej niż gdy jest mokra. Konikowi opadła delikatnie głowa, jedna noga stała się krótsza, a jedna nieco pękła. Mam jeszcze jedno opakowanie masy, może w tym tygodniu uda mi się coś ulepić. Może efekt będzie odrobinę ładniejszy :)

A tym czasem kochani miłego dnia i marzcie jak najwięcej!
Edyta

poniedziałek, 12 listopada 2018

Cena marzeń. Czy warto ją płacić?

Pewnie zauważyliście, że ostatnio rzadko tu bywam? To przez brak czasu. Nowa praca mnie całkiem wykańcza, po powrocie do domu mam ochotę tylko na sen, a do domowych obowiązków się zmuszam. Nie pamiętam kiedy miałam pędzel, ołówek albo kredkę w ręku. O pracach domowo-dekoracyjno-remontowych nie ma mowy. Rękodzieło - nie ma mowy. Nowe projekty DIY - nie ma mowy. :( W weekendy jeden dzień spędzamy na wsi, ale nawet tam nie mam ochoty na pracę. Posadziłam parę krzaczków i kilkaset cebulek kwiatowych, aby ogród wiosną wyglądał pięknie, ale na tym koniec. To jest cena moich marzeń - skoro chcę wybudować dom muszę pracować, a znalezienie normalnej pracy, takiej, która pozwoliłaby  człowiekowi po ośmiu godzinach wyjść, nie jest takie proste. Ale nie oto chodzi by narzekać, prawda? W końcu mam cel i muszę go zrealizować. A tymczasem, gdy kreatywna część mojej osobowości krzyczy by coś stworzyć, zajmuję się mniej wyczerpującymi pracami, np. lepieniem. To moja nowa terapia. Wygrzebałam z szuflady już dawno zakupioną masę plastyczną i ulepiłam krowę. Śmiesznie wyszła, ale o taki efekt chodziło, krowa ma być odrobinę pokraczna, wzbudzająca uśmiech.



Powstał też koń, ale jego pokażę Wam innym razem, bo muszę go jeszcze wyszlifować i pomalować.
Przy okazji zakupów spożywczych w jednym z hipermarketów natknęłam się na taką oto śliczną trawkę.


Oczywiście ostatecznie trafi do słoja, tymczasem razem z krową zdobi parapet kuchenny.



Natomiast w kwestii kwiatów kwitnących, to w moim domu jest ostatnio niezły misz-masz. Na balkonie kwitną jesienne wrzośce i wrzosy.


Na parapetach w salonie i w przedpokoju zakwitły zimowe grudniki.


Zakupiłam też cebulkę wiosennego hiacynta, która już wypuszcza pąki kwiatowe.


A z łąki wciąż przynoszę letnie, polne kwiaty.



Tak więc w domu mam wszystkie pory roku jednocześnie ::)) Cieszę się nimi, bo nie wiadomo, kiedy prawdziwa zima nas dopadnie.
Na wsi też rośliny wariują. Pisałam już, że posadziłam cebule wiosennych kwiatów. Część z nich wypuściła liście, a jeden szafirek zakwitł. Teraz się boję, że przemarzną jak przyjdzie pierwszy mróz. Jak myślicie? Może powinnam je wykopać? Macie pewnie większe doświadczenie w tej kwestii niż ja, więc proszę o radę.


Pozdrawiam,
 Edyta



niedziela, 4 listopada 2018

DIY - las w słoju - krok po kroku

Bardzo lubię tworzyć lasy w słojach, bombonierkach, butlach, kulach itp. Nie wszystkie trafiają na bloga, ale tym razem jest ku temu szczególna okazja.


Otóż, ten post stworzony został na prośbę Małgosi z dekudeku.pl, która bardzo chciała zrobić samodzielnie las. Postanowiłam więc jeszcze raz (chyba już kiedyś taki post powstał) pokazać jak robię tę dokorację.
Tym razem słój pochodził z recyklingu i miał wymalowane logo, którego niczym nie mogłam zmyć.


1. Najpierw wokół napisu przykleiłam taśmę malarską, a następnie pomalowałam wnętrze farbą tablicową. Taka farba ma świetną przyczepność (sprawdziłam to malując lodówkę), więc nie potrzebowałam podkładu (primera). Później postępowałam jak z każdym innym szklanym naczyniem.


2. Na samo dno nasypałam żwirek. Może być taki do akwarium lub zwykłe kamyki dostępne w hipermarketach budowlanych.  Odsunęłam żwirek ze środka słoja, bo tam jest miejsce na....


3. ... keramzyt. Wsypuję go tylko na środek słoja, bo bardzo nie lubię gdy w gotowym lesie jest widoczny - w końcu nie grzeszy urodą i nie wygląda naturalnie, a lasy w słojach powinny być naturalne. Ponieważ zależało mi na tym, by warstwy ziemi były zróżnicowane, właśnie tak jak jest w naturze, na wierzch nasypałam jeszcze biały żwirek.


4. Następnie ziemię do kwiatów, później piasek i znów ziemię do kwiatów.


5. Dopiero w tak przygotowane podłoże wsadzam rośliny. Jak je dobieram? O tym za chwilę.


6. Na koniec układam mech. Ja do swoich słojów zbieram go na własnej działce i w lesie sąsiada (pozwolił mi na to), ale mech można też kupić w internecie.
Do mojego słoja znalazłam w szwedzkim sklepie idealną pokrywkę  - rośliny chyba lepiej rosną gdy słój jest zamknięty. Na koniec na pomalowanej farbą kredową etykiecie napisałam "Las w słoju", ale ostatecznie tam będzie dedykacja, bo las ma być prezentem. Czekam jednak aż się rozrośnie, bo taka dekoracja najładniej wygląda ja rośliny trochę podrosną.




A teraz kilka słów o tym jak wybieram rośliny do szklanych dekoracji. Musicie wiedzieć, że nie wszystkie się do tego nadają. Na przykład, tak popularne właśnie w słojach, paprocie bardzo nie lubią tego środowiska, szybko więdną. Również sukulenty nie najlepiej się w nim czują. Za to rewelacyjnie w szkle rośnie bluszcz, zielistka, fitonia i helixine soleirolii. Teraz testuję skrzydłokwiaty, po tygodniu wyglądają całkiem ładnie. Właśnie w ten sposób sprawdzam czy roślina nadaje się do tego środowiska. Wsadzam ją do słoja i obserwuję. Gdy widzę, że marnieje szybko wyciągam ze szkła i wsadzam z powrotem do donicy.





Mam nadzieję, że dzięki tym wskazówkom powstanie wiele pięknych lasów w słojach. Jeśli jakieś stworzycie dajcie znać  w komentarzu i pokażcie na blogu, chętnie zajrzę i poszukam inspiracji na nowe dekoracje.
Pozdrawiam,
 Edyta