W weekend naszemu najmłodszemu dziecku wyprawiliśmy przyjęcie urodzinowe dla jego przyjaciół. Tym razem, nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem lepiej się przygotowaliśmy, a co najważniejsze wyprawiliśmy je w wynajętej sali, a nie w domu. Na wspomnienie ubiegłorocznych urodzin, które odbyły się u nas, aż ciarki mi przechodzą. Obiecałam sobie, że nigdy więcej!!!! Chociaż dzieci bawiły się wspaniale, to my byliśmy wykończeni. Tort okazał się porażką, bo był za słodki. Zamówione pizze zamiast jedna z pieczarkami, druga z szynką, a inne jeszcze z czymś tam, przyjechały tylko z pieczarkami i szynką. Wszystkie dzieci jak na komendę krzyknęły, że nie lubią pieczarek i zostaliśmy z czterema maxi niezjedzonym:(. Na dodatek w celu urozmaicenia zabawy, kupiłam urodzinowe trąbki, takie duże, bo małe, rozwijane, w sklepie pakowane były po 40 szt, więc zdecydowałam się na 12 większych, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że większe to... głośniejsze. Dzieciom się bardzo spodobały, momentalnie podzieliły się na dwa wrogie obozy i rozpoczęły godzinną wojnę na trąbki tzn. na to, która drużyna zatrąbi drugą na śmierć... ilość decybeli powaliłaby stado słoni, głuchych jak pień. Nie wiem jak przetrwaliśmy ten dzień.
W tym roku postanowiłam się lepiej przygotować. Po pierwsze, żadnych trąbek! W zamian na przywitanie dzieci dostały woreczki z własnym imieniem (uszyte przeze mnie), do których włożyłam smakołyki. W trakcie urodzin zrobiłam kilka konkursów. Zwycięzcy dostawali nagrody, które chowali do swoich worków. Tym razem tort był zdecydowanie lepszy, bo poskąpiłam cukru. Zamiast pizzy kupiliśmy chipsy, paluszki, ciasteczka etc., czyli smakołyki, których dzieci na co dzień nie mogą jeść, więc smakowały im wyjątkowo. Synek był szczęśliwy, a i rodzice mieli chwilkę na poplotkowanie przy kawce:)
Solenizant zażyczył sobie woreczka z kociakami.