poniedziałek, 25 maja 2020

Wakacje w domu

Podobnie jak wielu z Was, urlop w tym roku spędzimy w domu. Mamy to szczęście, że stoi on na wsi, wokół są lasy, a jezioro jest stosunkowo blisko. I chociaż jest naprawdę miło, spędzając tam czas chciałbym się poczuć jak na prawdziwych wakacjach, na jakiejś tropikalnej wyspie lub w ciepłym kraju na południu Europy (tęsknię za podróżami, a Wy?).
Dlatego też wprowadzam do domu klimat wnętrz i krajobrazów zapamiętany z dalszych i bliższych podróży.

Fot. westwingnow.pl
Fot. westwingnow.pl

Jak wprowadzić egzotyczny klimat do wnętrza?

Po pierwsze: rośliny

Najlepiej takie, które kojarzą nam się z bardzo odległymi miejscami. U mnie roślin jest bardzo dużo, ale tylko w mieszkaniu w mieście. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że część letnich dni spędzę właśnie tu, więc dobrze i w tym miejscu stworzyć sobie namiastkę wakacji.


Trochę brakuje mi palm, bo przecież to one są symbolem plaż i tropikalnych wysp.

Fot. IKEA
Fot. IKEA
Żywe kwiaty mają rację bytu tylko we wnętrzu, w którym mieszkamy na co dzień - przecież o nie trzeba dbać. W domu na wsi nie będę miała roślin (no może skuszę się na kaktusy) do czasu, aż się tam nie przeprowadzimy. Część z Was pewnie też nie może mieć takich dekoracji, bo albo nie macie na nie czasu, albo zwyczajnie nie chcą rosnąć. Wówczas można je zastąpić przedmiotami z roślinnymi motywami.

Fot. 9design.pl
Fot. 9design.pl

Wybór jest ogromny, to mogą być poduszki, dywan, tapeta, zasłony, pled, obrus, obraz, a nawet lampa.

Fot. beliani.plDywan, beliani.pl

dekoria.pl
Obraz na płótnie, dekoria.pl

Można też wpuścić do domu roślinność z zewnątrz, czasem wystarczy zwyczajnie otworzyć okno. ;)

Fot. IKEA
Fot. IKEA

Albo ustawić kwiaty w wazonie.


Ładnie wyglądają na parapecie niezasłoniętego okna. Łączą się wówczas z przyrodą za szybą.


Ale lato to nie tylko rośliny.

Po drugie: meble

Najlepiej wygodne i takie, które kojarzą się z wakacyjnymi podróżami lub letnim przesiadywaniem na zewnątrz. Zamiast tradycyjnych tapicerowanych sof ustaw lekki pleciony fotel, drewnianą ławkę lub powieś huśtawkę.
W miejskim salonie mamy właśnie huśtawkę.


A na wsi stoją leżaki. Oczywiście dlatego, że wciąż się urządzamy i nie mamy innych mebli wypoczynkowych, ale uważam, że to idealne rozwiązanie - są bardzo wygodne, a z nimi ciągle czuję się jak na wakacjach. Są też lekkie, więc przestawiam je tam, gdzie akurat mam ochotę usiąść.


Oczywiście nie musisz mieć w salonie rozłożonego leżaka, ale może coś z poniższych zdjęć przypadnie Ci do gustu?

Fot. westwing.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwing.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwing.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwing.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwing.pl
Fot. westwingnow.pl

Ja nie pogardziłabym np. takim hamakiem.
Fot. westwingnow.pl
Fot. westwingnow.pl

Lub taką sofą.

fot. sfmeble.pl

Sofa Cunn, sfmeble.pl


Po trzecie: dodatki


Ozdoby i dekoracje to najlepszy sposób na zmianę wystroju, bo przeważnie najtańszy. By uzyskać wakacyjny klimat można wykorzystać rękodzieło z dalekich krajów. Teraz jest powszechnie dostępne, bo moda na styl boho spowodowała, że można je kupić wszędzie, a już na pewno w sklepach internetowych.

beliani.pl
Dywan, beliani.pl

hm.com/pl

Lustro, hm.com/pl
ikea.pl
Abażur, ikea.pl


Figurka, westwingnow.pl

hm.com/pl
Koszyk, hm.com/pl

Uwielbiam koszyki, one kojarzą mi się z plażą, łąką, egzotyką. Towarzyszyły mi w każdej podróży.
Natomiast kapelusze przypominają mi wakacje we Francji. Cieszę się, że przyszła moda na wieszanie ich na ścianie. Właśnie taką dekorację będę miała w przedpokoju. A tu odrobina inspiracji.

alloc.pl
Fot. Alloc

Fot. westwingnow.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwingnow.pl
Fot. westwingnow.pl

Fot. westwingnow.pl
Fot. westwingnow.pl

To tylko kilka sposobów na wprowadzenie do wnętrza wakacyjnego nastroju, jest ich dużo więcej. Myślę, że do tego tematu jeszcze powrócę i omówię go szerzej. Mam też nadzieję, że poczuliście jak podczas dalekiej podróży, a wakacje w domu nie wydają się Wam już takie straszne. :)

Pozdrawiam,
Edyta

czwartek, 14 maja 2020

Jadalnia dla zwierząt domowych

Postanowiłam dać Wam trochę wytchnienia od domu i ogrodu na wsi. Tak więc dziś post z miejskiej kuchni, a właściwie z jadalni. Jednak nie takiej ze stołem i krzesłami, tym razem to jadalnia dla psa i kotów.



Jak stworzyć kąt jadalniany dla psa i kotów?

Pomysł na udekorowanie miejsca, w którym stoją miski zwierzaków zrodził się przy okazji metamorfozy kuchni. Było to dość dawno, więc jeśli nie pamiętacie, możecie zajrzeć TUTAJ.
Wówczas powstała pierwsza tabliczka z napisem "Jadłodajnia". Szczegółowy opis znajdziecie w przytoczonym poście, tu tylko podgląd procesu powstawania.



Od razu brakowało mi drugiego szyldu, przedstawiającego psa (mam przecież i koty, i psa). Niestety w IKEI, skąd pochodziła tabliczka nie było psiej postaci. Szukałam w innych sklepach, nawet raz zamówiłam przez internet, problem w tym, że nie doczytałam rozmiarów i przyszedł malutki piesek, nijak nieprzystający do kocura zawieszonego już na ścianie. :)
Tak więc przez długi czas wisiała tylko jedna tabliczka. Jakie było moje zdziwienie, gdy podczas zakupów w szwedzkim sklepie znalazłam oto takiego cudnego, psiego odpowiednika mojego szyldu.

Fot. IKEA
Fot. IKEA

Oczywiście musiałam go kupić. Następnie przeszlifowałam psiaka i pomalowałam farbą tablicową. Podpisałam mazakiem kredowym i już.


Pod tabliczką stanęła miska z wodą oraz doniczka z trawą, którą sieję regularnie, bo koty oprócz karmy suchej i mokrej powinny ją spożywać, pomaga ona w trawieniu i oczyszczaniu układu pokarmowego. W dodatku ją uwielbiają.


No i dzięki niej nie podjadają roślin domowych. :)
Szukanie odpowiedniej donicy też zajęło sporo czasu. Najbardziej podobały mi się ceramiczne osłonki, takie jak miski, ale ich ceny były kosmiczne, ostatecznie zdecydowałam się na plastikową, ale w odpowiednim kształcie.
Cieszę się, że po tak długim czasie kąt jadalniany jest skończony i wszystkie zwierzęta czują się w nim swobodnie.



Pozdrawiam,
Edyta


wtorek, 5 maja 2020

Ogród - czy warto go zakładać?

Powoli (nawet bardzo) zaczynamy się urządzać.


Chociaż, jak widać, jedno z nas szybko się zadomowiło. :)
Ja cieszę się z małych rzeczy, np. przykręconego gniazdka, kupionego jakiś czas temu czajnika, kubeczków z folkowym wzorem, naparem z młodych liści pokrzywy czy z kwiatka zerwanego w ogrodzie.



Mam jednak poczucie, że powinniśmy przeznaczyć więcej czasu na zagospodarowanie domu, np. powiesić półki i plakaty, bo te białe ściany straszą pustką. Ale jest maj, a w maju wiele godzin trzeba poświęcić na ogród, tak więc całe trzy dni majówki spędziliśmy właśnie w nim.

Majowe prace ogrodowe

Dużo udało się nam zrobić. Przede wszystkim wsadziłam wykopane jesienią cebule i bulwy - dalii, mieczyków, frezji i szczawików. Częściowo właśnie nimi postanowiłam obsadzić "pustynię" (piaszczysty plac po budowie oczyszczalni ścieków), o której pisałam w poprzednim poście (TUTAJ).


Prawie całą resztę pustyni obsiałam facelią, jeszcze nie wiem z jakim przeznaczeniem - czy pozwolę jej zakwitnąć i zamienić się w łąkę, czy posłuży mi jako zielony nawóz.
Posiałam też warzywa - marchew, pietruszkę, dynię, cukinię i kalarepę. Zrobiłam to już wcześniej, ale przez suszę nic nie wzeszło, może tym razem się uda.
Uporządkowałam poletko truskawek. Do nich jeszcze wrócę, więc zdjęcie ukaże się wkrótce.
Sebastian przygotował grządkę pod pomidory, więc mogliśmy już część wsadzić do gruntu. Tylko część, bo boję się trochę Zimnej Zośki i jej mroźnych nocy.



Jak widzicie przestrzeń wokół grządki nie została uporządkowana, bo nie starczyło na to czasu. Podobnie jak na pielenie, dokończenie ścieżki i na wiele innych rzeczy. Sporą część dnia zajęło mi podlewanie, na szczęście spadł deszcz i nazbierałam odrobinę deszczówki, którą rozdzieliłam sprawiedliwie po obsadzonej części ogrodu. Tak się nalatałam z tą konewką, że gdy usiadłam naszły mnie wątpliwości - czy warto?
Czy zamiast biegać cały dzień z widłami, łopatą, taczką i konewką, nie lepiej poleżeć w hamaku, wybrać się na spacer lub na przejażdżkę rowerową?

Czy warto zakładać ogród?

Tak, po dwóch latach, właśnie w ten weekend, po raz pierwszy naszły mnie bardzo poważne wątpliwości w tej kwestii. Od początku z czymś walczę - suszą, mrozem, mszycami, mrówkami, opuchlakami, sarną i koziołkiem stołującymi się w moim ogrodzie, a nawet grzybiarzami depczącymi, dopiero co posadzone, młode krzewy. I po co?
To pytanie zadałam siedzącemu obok mnie Sebastianowi, jego odpowiedź  przekażę za chwilę, najpierw wyjaśnijmy sobie jedną rzecz - nie ma ogrodu bezobsługowego! Oczywiście są sposoby na ułatwienie sobie życia i zmniejszenie ilości pracy, ale tę zawsze trzeba włożyć, zwłaszcza na początku. 
Wiecie co usłyszałam od męża? "Bo to kochasz!", tak mało, a tak wiele. To prawda, ogród, jak to ujął "budzi we mnie radość dziecka". Każdy kwiat, każdy listek, owoc cieszy mnie jak malca lizak czy cukierek. :)
Powiedzmy szczerze, ja walczę z przeciwnościami losu, ale razem ze mną walczą też rośliny. Tak wyglądały truskawki w zeszłym roku, gdy nawiedziła nas plaga opuchlaków.


 A tak wyglądają w tym roku, te same roślinki, tylko jest ich dwa razy więcej, bo puściły odnóżki. :)



Tak wyglądały tulipany, gdy zjadły je sarenki.

A tak wyglądają teraz.


Liście im nie odrosły, ale zakwitły. Podobnie było z rozchodnikiem okazałym, w zeszłym roku wiosną zjadły go zwierzęta, obcięły jak kosiarka, do samiutkiej ziemi, a jesienią wyglądał tak.


Przykładów jest więcej, ale najbardziej ucieszyły mnie w ten weekend cztery rośliny, o których myślałam, że albo uschły, albo zmarzły - bodziszek, rozplenica, dereń i budleja - wszystkie mają młode, zielone listki! Hura!


Oczywiście są takie rzeczy w ogrodzie, które udają się i cieszą oko bez walki, tak po prostu są piękne, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. I jest.










Rośliny nie tylko są piękne. Wiele z nich jest też bardzo smaczna i aromatyczna. I tu pojawia się kolejna sprawa do omówienia.

Po co uprawiać warzywa, owoce i zioła?

Przecież są na wyciągnięcie ręki  w markecie albo na targu. Ale...
Kilka dni temu natrafiłam na fb na post pewnego rolnika chwalącego się młodą kapustą - całym polem. Rzeczywiście wyglądała pięknie ani jednej dziurki na listkach, nie tak jak moja zeszłoroczna.


W komentarzach ktoś zapytał czy i jakie stosuje opryski. Z odpowiedzi wynikało, że owszem, i to co kilka dni, na różne, jak to nazwał, "robale". Tak sobie pomyślałam, że skoro kapusta od wysiania do zbiorów rośnie (nie jestem pewna) ze dwa miesiące, a on opryskuje co kilka dni chemią, to  ile w tej roślinie jest szkodliwych związków! Aż się wzdrygnęłam, bo nie tak dawno jadłam właśnie taką, bardzo smaczną i pięknie wyglądającą, młodą kapustę. Przypomniała mi się też rozmowa z rolnikiem sprzedającym na lokalnym, wiejskim ryneczku. Zapytałam wówczas o jabłka, czy są pryskane, a on odpowiedział, że gdyby nie pryskał to nic by z tego nie było. Nie wiem czy by było, czy nie, wiem tylko, że nasi rolnicy zdecydowanie nadużywają (pewnie nie wszyscy) chemii. I tak naprawdę nigdy nie wiem czy to co jem wyjdzie mi na zdrowie, czy wręcz przeciwnie. Za to wiem co rośnie w moim ogrodzie. I wiecie co? Wolę moją (pożartą przez wszystko co tylko zdołało do niej dotrzeć) kapustę, która choć urodą nie grzeszyła była bardzo smaczna. Oczywiście nie jestem wstanie wyhodować tyle warzyw, by zaspokoić potrzeby naszej rodziny, ale przynajmniej część diety będą stanowiły zdrowe owoce, warzywa i zioła. A w tym roku zapowiadają się wspaniałe zbiory, oby tylko padało, nie było za dużo "robali", sarenki zmieniły stołówkę, a ja bym miała siły i chęci na dalszą pracę. :)

Mam nadzieję, że nie zniechęciłam Was do zakładania ogrodu, a wręcz przeciwnie. Niedługo przygotuję post o tym jak ułatwić sobie życie i założyć ogród wymagający mniej pracy. Zobaczycie, że to naprawdę możliwe. 

Pozdrawiam,
Edyta

Ceramiczne początki

 Aż trudno uwierzyć, że mija właśnie pół roku odkąd zapisałam się na warsztaty ceramiki. To jest coś o czym zawsze marzyłam, ale nigdy nie b...